|
|||||||||
|
|
|
Opomniku na opuszczonym cmentarzu w Sahryniu strona ukraińska wspomina już od lat. Dotychczas jednak pomnik nie stanął. Ukraińcy chcieli, aby znalazł się napis, który by wskazywał, że Ukraińców zabili żołnierze Armii Krajowej. W ub. piątek do Sahrynia przyjechał Mykoła Romaniuk, wojewoda Genowefa Tokarska oraz sekretarz generalny Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa Andrzej Przewoźnik. Ten ostatni spotkał się też z biskupem Diecezji Zamojsko-Lubaczowskiej, ks. dr. Wacławem Depo. Sąsiad sąsiadowi wilkiem Przedwojenny Sahryń pamięta Jan Palęga (80 l.): - Było jakieś 360 domów. Większość ukraińskich, chociaż trudno dokładnie wyliczyć. Ukraińcy żenili się z Polkami i odwrotnie. Szacunkowo przyjmuje się jednak, że 80 proc. gospodarstw należało do Ukraińców, 20 proc. - do Polaków. - Było też kilka rodzin żydowskich - dodaje Palęga. Do wybuchu II wojny świtowej stosunki pomiędzy żyjącymi w jednej wsi Polakami i Ukraińcami układały się poprawnie. Jak to między sąsiadami. Jeden drugiemu pomógł w polu, Polacy zapraszali Ukraińców na swoje święta, a Ukraińcy, prawosławni - jako że święta obchodzili później, gościli u siebie Polaków. Dopiero w czasie okupacji doszło do konfliktów. Palęga nie ma wątpliwości, że głównie za sprawą Ukraińców. - Oni pomagali Niemcom, mieli nadzieję, że hitlerowcy pomogą im stworzyć państwo. I od tego się zaczęło. Ukraińcy tworzyli własną policję, pomagali Niemcom w wyłapywaniu Polaków. Naszych wysiedlano, a Ukraińcy mieli spokój. W Sahryniu był posterunek ukraińskiej policji. Palęga wspomina tych Polaków, którzy wyszli z niego okaleczeni na całe życie. A były też przypadki, gdy byli tam zabijani. Terror ukraiński przybrał na sile, gdy rozpoczęła się rzeź ludności polskiej na Ukrainie. Także na Zamojszczyźnie coraz częś- ciej dochodziło do przypadków morderstw. Było tak m.in. w Turkowicach, Modryńcu, Honiatynie, Dołhobyczowie, Telatynie, Malicach. Na reakcję polskiej partyzantki spod znaku Armii Krajowej i Batalionów Chłopskich nie trzeba było długo czekać. Tym bardziej, że Ukraińcy zbrojnie wspierali Niemców w walce z polskimi oddziałami partyzanckimi. Jan Palęga przypomina, że o tym wszystkim należy pamiętać, żeby lepiej zrozumieć to, co stało się 10 marca 1944 roku w Sahryniu. I to, co dzieje się teraz. Sahryń w ogniu Wieś była ostoją ukraińskich oddziałów, które zawsze mogły tutaj liczyć na pomoc. Tutaj był dosyć dobrze obsadzony posterunek ukraińskiej policji (wg niektórych źródeł ponad 22 osoby). Do Sahrynia ściągali Ukraińcy z innych miejscowości, w których nie mogli czuć się bezpiecznie. Uciekali przed polską partyzantką, tak jak wcześniej Polacy uciekali ze swoich domów przed bojówkami Ukraińskiej Powstańczej Armii. Tak więc tuż przed 10 marca do Sahrynia przybyli mieszkańcy m.in.: Pasiek, Terebinia, Modrynia. Według ukraińskich szacunków, w wyniku akcji przeprowadzonej przez oddziały AK zginęło w Sahryniu ok. 600-800 osób. Chociaż straty są czasem zawyżane nawet do 2 tys. osób. Dla porównania, sami Ukraińcy twierdzą, że wieś zaatakowało ok. 500 żołnierzy AK (w ukraińskiej nomenklaturze - bandytów). Atak rozpoczął się 10 marca o godz. 4.30. Ok. godz. 14 akcja się zakończyła. Polacy mieli użyć pocisków zapalających, byli wyposażeni w 50 karabinów maszynowych i co najmniej ok. 450 zwykłych. Ukraińcy mieli tylko ok. 60 karabinów. Opór oddziałom AK oficjalnie stawiało nieco ponad 20 Ukraińców, którzy stanowili obsadę posterunku policji. Do najbardziej krwawych starć doszło w okolicy cerkwi, na cmentarzu i w czasie walk o posterunek. Jak to możliwe, że tak niewielu ludzi przez kilka godzin potrafiło nawiązać równorzędną walkę z 500-osobowym oddziałem? Rafał Wnuk, historyk, pracownik lubelskiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej, naczelnik Oddziałowego Biura Edukacji Publicznej wyjaśnia, że w ataku na Sahryń nie musiało brać udziału 500 osób. - 500 żołnierzy okrążyło wieś. Był prowadzony ostrzał. Bezpośrednio w Sahryniu walczyło 200, może 300. Reszta stanowiła zabezpieczenie - mówi Rafał Wnuk. - Walki trwały z pewnością o wiele krócej niż 10 godzin. Tutaj chodzi o czas od rozpoczęcia ataku do spalenia wsi. Gdy już żołnierze AK weszli do wioski, wyciągali ludzi z bunkrów, piwnic, zabijali, palili domy. Rafał Wnuk ocenia, że zginęło 150-300 Ukraińców. Po polskiej stronie strat nie było. Zginął tylko jeden żołnierz. Bynajmniej nie od ukraińskiej kuli. Ale o tym za chwilę. Palęga przypomina, że Ukraińcy byli dosyć dobrze zorganizowani. Przy każdym domu był wykopany w ziemi schron. Ukraińscy cywile mieli broń. - Przeżyłem tylko dlatego, że schowałem się z siostrą i matką w schronie u Ukraińca. On był mężem mojej ciotki - opowiada. Kto wróg, kto swój? - Gdy wyszedłem ze schronu, nie poznałem wsi. Wszystko spalone. Nie było do czego wracać - wspomina Palęga. Potwierdza też to, o czym przypominają dzisiaj Ukraińcy, gdy wystawiają Polakom rachunek za akcję w Sahryniu. Zdaniem Palęgi, rzeczywiście polscy żołnierze AK zabijali bezbronnych już Ukraińców. Za każdym razem próbowali sprawdzać tożsamość, ale nie zawsze to im się udawało. Na opuszczonym cmentarzu w Sahryniu jest grób rodziny M. W mogile spoczęła 39-letnia kobieta i dwójka jej dzieci: 5-letni syn oraz 8-letnia córka. - To byli Polacy - zaklina się Palęga. Ukrainka, którą wcześniej żołnierze pytali o nazwisko, nie podała swojego, ale tej właśnie Polki, matki dwójki dzieci. I dzięki temu przeżyła. Gdy żołnierze zapytali Polkę o nazwisko, powiedziała prawdę, ale oni nie chcieli wierzyć. Bo przecież już jedną kobietę o takim nazwisku puścili wolno. Uznali, że M. kłamie i ją rozstrzelali. Dzieci też. - Nie znam tego przypadku, ale to bardzo prawdopodobne - mówi Rafał Wnuk. Historyk IPN Wnuk oraz Palęga, niezależnie od siebie, przytaczają inną historię. Już po wydarzeniach w Sahryniu Ukraińcy zabili zakonnicę z Turkowic i siedmioro dzieci, z którymi szła. Zakonnica to siostra Longina, ze Zgromadzenia Służebniczek NMP (zakonnice prowadziły sierociniec). Rafał Wnuk: - Ukraińcy zabili dzieci, bo myśleli, że to są dzieci polskie. Teraz wiemy, że pochodziły z ukraińskich, prawosławnych rodzin. Bez rozkazu Grzegorz Motyka, historyk specjalizujący się w tematyce stosunków polsko-ukraińskich przytacza relacje, z których wynika, że w Sahryniu dowodzący polskim oddziałami AK por. Zenon Jachymek („Wiktor”) wydał rozkaz oszczędzania ludności cywilnej. Żołnierze nie zawsze, a w zasadzie prawie wcale nie stosowali się do tego zalecenia. Palęga poza już przytoczonymi, przypomina jeszcze jedno zdarzenie: - Polscy żołnierze zgwałcili Ukrainkę. W lesie, za wsią. Grzegorz Motyka w publikacji pt. „Tak było w Bieszczadach”, w której sporo miejsca poświęcił także wydarzeniom na Zamojszczyźnie, a również w Sahryniu, odnotował, iż za niesubordynację „Wiktor” osobiście rozstrzelał jednego ze swoich żołnierzy. Czy chodziło o tego, który zgwałcił Ukrainkę? Rafał Wnuk nie chce odpowiedzieć na to pytanie. Motyka wspomina też o tym, że gdy wieś została spalona, przyjechali do niej Polacy gospodarze z innych miejscowoś- ci. Rabowali to, co pozostało. - Większość była z Tyszowiec - zapewnia Palęga. Po tym, co wydarzyło się 10 marca, Palęga i jego siostra zostali oddani do sierocińca w Turkowicach. Tam dziećmi opiekowały się zakonnice. - Nie mieliśmy dokąd wracać. Ojciec był na przymusowych robotach w Niemczech. Straciliśmy cały dobytek. Matka nie była w stanie się nami zająć. Nie miała na to środków i bała się, że nie będzie nas mogła uratować. Ukraińcy przecież ciągle byli w okolicy. Mordowali Polaków - tłumaczy Palęga. I podkreśla, że akcja AK była odwetem za bestialskie mordy, jakich Ukraińcy dopuszczali się najpierw na Wołyniu, a następnie i na naszym terenie. Rodzina Palęgów zamieszkała razem dopiero kilka miesięcy później. Zginęli. I to wystarczy. Ukraińcy chcą uczcić osoby, które zginęły w Sahryniu. Rafał Wnuk przypuszcza, że ze względu właśnie na historię obu narodów, dla strony polskiej nie do przyjęcia byłoby, gdyby na pomniku pojawił się napis informujący o tym, że Polacy, żołnierze Armii Krajowej zabijali Ukraińców. Mykoła Romaniuk opisuje, jak będzie wyglądał pomnik. - W środku ponad 2-metrowy, metalowy krzyż, po bokach dwie granitowe tablice z nazwiskami osób, które zginęły. Mykoła zapowiada, że ostateczne ustalenia, co do kształtu pomnika zapadną jeszcze wiosną br. Pomnik ma stanąć latem. - Niech będzie. Ukraińcy i tak ciągle do nas przyjeżdżają, składają kwiaty na grobach. Do Sahrynia przyjeżdża nawet mój kolega, który w czasie wojny mieszkał w Sahryniu. Odwiedza mnie, wspominamy - zamyśla się Jan Palęga. - Ludzie zginęli, jakaś pamiątka powinna być. Co nam to szkodzi. Jednak i on niechętnie widziałby napis informujący o polskich zbrodniach popełnionych na Ukraińcach. Mykoła zarzeka się, że napis będzie nawiązywał tylko do upamiętnienia zmarłych. O tym, aby inskrypcja na pomniku miała wskazywać na Polaków jako sprawców, nie ma nawet mowy. - Tutaj nie ma żadnej polityki. My chcemy mieć pomnik upamiętniający Ukraińców, którzy zginęli w Polsce, tak jak Polacy chcą mieć pomniki, i już takie są, swoich rodaków, pochowanych na Wołyniu - mówi Mykoła Romaniuk. W ub. piątek delegacji z Ukrainy towarzyszył Andrzej Przewoźnik, sekretarz generalny Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa. Gdy Ukraińcy w towarzystwie wojewody Genowefy Tokarskiej byli w zamojskiej delegaturze Urzędu Wojewódzkiego, Andrzej Przewoźnik udał się do biskupa Diecezji Zamojsko-Lubaczowskiej, Wacława Depo. Podobno chodziło o to, aby uzgodnić kwestie związane z budową pomnika. - To była raczej wizyta kurtuazyjna, pan Andrzej Przewoźnik chciał się spotkać, abyśmy mogli się sobie przedstawić - wyjaśnia ks. biskup Wacław Depo. Ks. biskup uważa, że to, co stało się w Sahryniu, należy w odpowiedni sposób upamiętnić. - Mnie interesował znak krzyża, czy będzie. To, jaki napis znajdzie się pod krzyżem, to już jest sprawa bardziej polityczna niż religijna. W końcu wszyscy kiedyś znajdziemy się pod krzyżem. Adam Jaworski |
|
|
k o m e n t a r z e | dodaj | |
Podinspektor Flahahaha Kresowianin Polak rzymski historyk słuchacz OK Kresowianin kierowca bombowca Niewierzący Pepe |
|
| ||||||||||||||||||||||||||||